Co roku w lipcu na uroczysku Boryk koło Gródka odbywał się Festiwal Muzyki Młodej Białorusi Basowiszcza. Wszystko zaczęło się w 1990 roku. Po kilku latach festiwal obrósł legendą i bez przesady był nazywany kultowym. Lato 2020 będzie pierwszym, w którym fani muzyki do Gródka nie pojadą. Nie, nie jest to kwestia odwołania imprezy ze względu na obostrzenia związane z pandemią koronawirusa. Już rok temu organizator, którym od początku jest Białoruskie Zrzeszenie Studentów, zdecydował, że Basowiszcza 2019 będą ostanie w historii festiwalu.
Jaka idea przyświecała twórcom Basów przed jego scenę przyciągało kilkutysięczną publiczność i wreszcie dlaczego Basów ma już nie być?
Na te pytania w swoim najnowszym filmie dokumentalnym Basowiszcza próbuje odpowiedzieć reżyser Jerzy Kalina, podlaski Białorusin i twórca filmowy, współpracujący z Telewizją Biełsat (to ona jest producentem filmu).
Czy w filmie znajdziemy prostą odpowiedź? Nie. Bo i chyba prostej, jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Twórca stara się jednak pokazać te zagadnienia z różnych stron. Nie narzuca przy tym żadnej optyki. Ukazuje wielowymiarowość festiwalu.
Archiwalne nagrania z pierwszych i kolejnych Basowiszcz pokazują jak rozwijał się na przestrzeni tych 30 lat.
Z wypowiedzi organizatorów, artystów i publiczności wynika, iż od początku festiwal był połączeniem wielu wizji i idei. Przeplatały się tu kwestie narodowe, społeczne, polityczne, artystyczne, komercyjne, rozrywkowe, a nawet religijne.
Dla każdego, kto w Basowiszczach w jakikolwiek sposób uczestniczył, co innego było najważniejsze. Jednych zachwycały biało-czerwono-białe flagi i białoruskie piosenki, innych po prostu muzyka i dobra zabawa w leśnej scenerii.
Festiwal to był fenomen na skalę kraju. Osobom zrzeszonym w Białoruskim Zrzeszeniu Studentów udało się stworzyć imprezę porównywaną do Przystanku Woodstock w Żarach. Na scenie uroczyska Boryk koło Gródka występowały największe gwiazdy polskiej i białoruskiej sceny rockowej. Z polskich: KSU, Pidżama Porno, Kult, Lao Che. Z białoruskich: NRM, Ulis, Krama, Rima, Trojca. Właściwie należałoby napisać białoruskiej i polskiej sceny, bo festiwal miał pobudzić i ukazać kreatywność młodych białoruskich artystów. Tak o nim mówił w filmie Kaliny m.in. Leon Tarasewicz, białoruski artysta przez duże A, który był jednym z inicjatorów Basów.
To właśnie dzięki tej kreatywności festiwal przełamał stereotyp białoruskiej kultury kojarzonej z tradycyjnymi ludowymi przyśpiewkami. Był wielowymiarowy. I tę wielowymiarowość pokazuje film Kaliny. Pokazuje on jak w festiwalu przeplatały się wyższe idee oraz przyziemne potrzeby i cele poszczególnych uczestników.
„Basy” były okazją do pokazania twórczości białoruskojęzycznej. To tu muzycy z Białorusi mogli swobodnie śpiewać w swojej ojczystej mowie przed pełną publiką i przy powiewających biało-czerwono-białych flagach. Ale i tu jedni wykonawcy ten manifest społeczny i polityczny uważali za główny walor festiwalu, inni z kolei twierdzili, że najważniejsza powinna być muzyka.
Białoruscy muzycy na scenie w Gródku promowali się i rozwijali swój kunszt. Basowiszcza dla wielu kapel zza wschodniej granicy były bramą do muzycznej kariery w Polsce i za granicą. A w pierwszych latach „Basów” przyjazd do Gródka był także okazją do skorzystania z dobrodziejstw kapitalizmu i oferty niespotykanych na Białorusi galerii handlowych.
Różnie do imprezy podchodzili też fani. Dla jednych była to głośna manifestacja kultury białoruskiej. Nie da się także ukryć, że dla wielu odwiedzających będą się one jednak kojarzyć się z widokiem pijanej i czasem naćpanej młodzieży, punków z kolorowymi czubami na głowie i glanami na nogach. Wiele przyjeżdżających tu osób nie znało białoruskiego, nie interesowało się białoruską kulturą. Przyjeżdżali, by w otoczeniu lasów posłuchać rockowej muzyki i ostro poimprezować. Zadziwiając przy okazji lokalnych mieszkańców, którzy przed festiwalem takich widoków raczej nie oglądali.
Przez niektórych Basowiszcza był ukazywane jako patologiczne, wręcz satanistyczne. Jeden z rozmówców Kaliny wspomina zaskakujący epizod, do którego doszło podczas jednego z koncertów. Ktoś odciął zasilanie sceny, krzycząc, że to szatańska muzyka.
Wielu miłośników i współtwórców „Basów” zastanawia się dlaczego festiwal się skończył.
Pytanie takie przewija się także w filmie Kaliny. I pada na nie wiele odpowiedzi z ust pierwszych i ostatnich organizatorów, muzyków, uczestników. Ale każda z nich ukazuje tylko jakiś aspekt całego zjawiska.
– Zdawało się, że ten festiwal będzie już istniał zawsze. Na Białostocczyźnie jest nawet taki przesąd: w dniu, kiedy rozpoczynają się Basowiszcza, musi padać. Może ci, którzy mają teraz po piętnaście – dwadzieścia lat, wymyślą coś innego? Trzeba mieć nadzieję. W filmie też pojawiają się i na ten temat różne zdania – podsumowuje w wywiadzie dla Biełsat reżyser Jerzy Kalina.
Przez wiele lat festiwal całkiem dobrze funkcjonował. Przyciągał gwiazdy i patronaty ogólnopolskich rozgłośni radiowych, no i tysiące fanów muzyki. Czasem być może tracił na swej „białoruskości”, ale jeśli już, to tylko trochę, bo hasło „Żywie Biełaruś”, przyświecało każdej edycji imprezy.
Z czasem wielkość festiwalu zaczęła rodzić problemy organizacyjne. BAS to organizacja studencka, jej skład naturalnie co kilka lat się zmienia. Jak w filmie ocenił Andrzej Bajguz, dziennikarz muzyczny z Radia Białystok, z jednej strony to dobrze, bo to nowe pomysły, świeże spojrzenie, z drugiej brak ciągłości utrudnia korzystanie z doświadczeń i wypracowanych schematów. A jak w jednym z wywiadów przyznał Kalina, z czasem organizatorom ciężko było sprostać ciągle rosnącym oczekiwaniom publiczności, twórców oraz przepisom.
Władze BAS wbrew sugestiom Tarasewicza nie chciały jednak powierzyć zadania organizacji imprezy wyspecjalizowanej firmie zewnętrznej.
W filmie pojawia się też wątek wyczerpania się formuły festiwalu. Być może idea wolnej białoruskiej muzyki straciła na aktualności. Może ostre rockowe brzmienia nie przyciągały jak kiedyś. Albo, jak przyznaje jeden z muzyków związanych z „Basami”, nie tylko muzyka, ale i język białoruski giną.
- Ja jeszcze mówię i śpiewam po białorusku, ale moje dzieci już nie – przyznaje.
Mimo wszystko po obejrzeniu filmu, oprócz łezki sentymentu w oku, ma się też nadzieje, że to jednak nie koniec, że jeszcze „żywie Białaruś” i „żywie Basowiszcza”, nawet jeśli już tylko jako idea. Przecież to właśnie ta idea znów budzi społeczeństwo na Białorusi.
Film warto obejrzeć także ze względu na archiwalne nagrania.
Film dostępny jest na YouTube w wersji białoruskojęzycznej
...i polskiej.
(azda)