Zarząd spółki Lech, która zarządza spalarnią w Białymstoku zdecydowanie odpiera zarzuty, które padły ostatnio wobec firmy.
O rzekomych nieprawidłowościach w w zakładach unieszkodliwiana odpadów w Białymstoku oraz w Hryniewiczach, powołując się na informacje z Wojewódzkiego Inspektoratu Środowiska, mówił wczoraj marszałek województwa.
- W Hryniewiczach stwierdzono m.in. przekroczenie maksymalnej ilości odpadów dopuszczonych do deponowania w kwaterze 4A, stosowanie zbyt dużej ilości odpadów i innych materiałów na warstwę przesypową, składowanie opon oraz odpadów wielkogabarytowych na kwaterze 4A, gdzie nie można takich materiałów składować i składowanie odpadów, które nie spełniają kryteriów składowania czy naruszenie hierarchii postępowania z odpadami – powiedział Artur Kosicki.
Jak poinformował, w wyniku przeprowadzonej przez WIOŚ kontroli, stwierdzono: nieprawidłowe prowadzenie jakościowej i ilościowej ewidencji odpadów za rok 2017 i 2019, przekroczenie czasu pracy instalacji do termicznego przekształcania odpadów w 2018 r., naruszenie warunków decyzji środowiskowej oraz warunków umowy o dofinansowanie budowy spalarni, poprzez przyjmowanie do spalania odpadów spoza obszaru objętego projektem (miasta Białystok i gmin ościennych), a także brak nadzoru nad strumieniem odpadów przyjmowanych do spalania oraz naruszenie zasady bliskości wynikającej z ustawy o odpadach.
Marszałek dodał, że według protokołu WIOŚ, w czasie obowiązywania umów z jedną z warszawskich spółek, od czerwca 2017 do marca 2019, odpady pochodzące m.in. z Warszawy były kierowane do spalarni w Białymstoku i wykazywane jako odpady pochodzące z Białegostoku.
Czytaj więcej: Odpady z Warszawy trafiały do spalarni w Białymstoku. Artur Kosicki stawia pytania Tadeuszowi Truskolaskiemu
Do oskarżeń padających pod adresem zakładów odniósł się zarząd Lecha.
- Zakład Unieszkodliwiania Odpadów Komunalnych w Białymstoku od początku działa zgodnie z przepisami i nie ma podstaw do jego zamykania. Spalarnia jest elementem wzorcowego systemu gospodarki odpadami komunalnymi w Polsce. Jesteśmy najlepszym systemem i dzięki temu mieszkańcy Białegostoku płacą najniższe ceny za śmieci w Polsce. Zarzuty stawiane przez marszałka województwa podlaskiego oraz WIOŚ nie mają żadnego uzasadnienia - oświadczył rzecznik spółki Zbigniew Gołębiewski podczas konferencji prasowej. Przypominał też, że spółka skierowała skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego na zalecenia wystosowane przez WIOŚ.
- Fakt, że trafiały do nas odpady z Warszawy jest podnoszony jako jeden z wielkich zarzutów, jako wielkie przestępstwo. Te 10 tys. ton zostało wykorzystanych na rozruch spalarni w 2015 roku. To 1/12 tego, co zakład spala w ciągu całego roku. Prowadząc rozruch nie mogliśmy używać innych odpadów. Nie mogliśmy wykorzystać odpadów z Białegostoku, gdyż nie było na to prawnego pozwolenia. Potwierdziło to Ministerstwo Środowiska. Wszystkie spalarnie w Polsce miały ten sam problem. 10 tys. ton to jest naprawdę niewielka ilość - podkreślił rzecznik.
Prezes zarządu Lecha przypomniał, że wciągu ostatnich pięciu lat w instalacji przeprowadzono cztery kontrole i nie wykazały one żadnych nieprawidłowości.
- Niezrozumiałe dla mnie jest, że nagle mamy trzy kontrole w ciągu jednego roku, które trwają po dziewięć miesięcy, a wyjaśnienia złożone przez spółkę nie zostały w ogóle uwzględnione - powiedział Michał Stefanowicz.
Wyraził też nadzieję, że „marszałek województwa zreflektuje się w zakresie swoich czynności”.
- Podobna instalacja, działająca w Studziankach, paliła się czternastokrotnie i nic się tej instalacji nie działo. Spalarnia w Białymstoku spełnia natomiast najwyższe normy emisyjne w kraju i Europie. Jest modelowym przykładem instalacji i nie ma powodów, aby tę instalacje traktować w ten sposób - stwierdził Stefanowicz. - Ograniczanie czasu pracy instalacji i brak możliwości wykorzystywania potencjału spółki jest dla mnie w tym momencie jakimś dziwnym zagraniem - przyznał.
(mik)