To była katastrofa, która wstrząsnęła całym krajem. 11 lat temu, 10 kwietnia 2010 roku, nad ranem w pobliżu Smoleńska rozbił się samolot z prezydentem Polski na pokładzie. Nikt nie przeżył. Zginęło 96 osób, w tym ludzie związani z Białymstokiem i powiatem białostockim. Pomimo upływu lat wciąż aktualne pozostają pytania o przyczyny i okoliczności potwornego wypadku. O najnowszych ustaleniach śledczych pisze magazyn „Sieci”. Niewykluczone, że to będzie zwrot w sprawie.
Polska delegacja na czele z prezydentem kraju leciała wówczas na obchody rocznicy mordu katyńskiego. Rządowy Tu-154M rozbił się tuż przed lądowaniem, które było zaplanowane na lotnisku w okolicach miejscowości Smoleńsk. Żadnej z 96 osób, które znajdowały się na pokładzie, nie udało się uratować. Oprócz prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego żony Marii Kaczyńskiej zginęli m. in. Rzecznik Praw Obywatelskich, prezes IPN-u, prezes Narodowego Banku Polskiego, członkowie parlamentu, kombatanci, dowódcy sił zbrojnych. Wśród ofiar były też osoby związane z Białymstokiem i powiatem białostockim: ostatni prezydent RP na uchodźctwie Ryszard Kaczorowski, wicemarszałek Sejmu Krzysztof Putra, arcybiskup Miron Chodakowski oraz stewardessa Justyna Moniuszko.
W sobotę, 10 kwietnia, minie 11 lat od straszliwej katastrofy. Według niektórych jej rzeczywista przyczyna nie została dotychczas ustalona. Przez lata pojawiały się różne, mniej lub bardziej prawdopodobne, teorie dotyczące okoliczności wypadku. Niektóre środowiska niemal od początku podnosiły, że do rozbicia samolotu mogło doprowadzić celowe działanie osób trzecich; mówiąc wprost - mógł być to zamach.
O sensacyjnych ustaleniach pisze magazyn „Sieci”. Polscy śledczy mieli wysłać do Laboratorium Kryminalistycznego Korpusu Karabinierów we Włoszech m. in. ślady zabezpieczone podczas sekcji zwłok ofiar katastrofy oraz foteli samolotu.
Po badaniach w Rzymie wiadomo, że są na nich ślady trotylu oraz RDX (heksogenu). To potwierdzenie badań brytyjskich prowadzonych w Forensic Explosives Laboratory (FEL) w Kent, o których na łamach tygodnika „Sieci” pisaliśmy w marcu 2019 r. - twierdzą autorzy artykułu Marek Pyza i Marcin Wikło.
Włoscy eksperci otrzymali też do przebadania próbki gleby z miejsca, gdzie rozbiła się maszyna.
Chodziło o to, by się upewnić, czy znalezione na fragmentach samolotu materiały wybuchowe nie pochodzą z ziemi, na którą upadł. Zwracano uwagę, że to możliwe, bo w pobliżu położone są lotnisko i jednostka wojskowa. W badanej glebie ze Smoleńska niczego jednak nie było - czytamy.
Trotyl i RDX to materiały wybuchowe. Nawet potwierdzenie ich obecności we wraku i na ciałach ofiar nie kończy sprawy. Zasadniczą kwestią wydaje się bowiem, w jaki sposób substancje te się tam znalazły oraz kto i dlaczego je umieścił.
Nadzieje na wyjaśnienie sprawy według niektórych dawały swego czasu działania Antoniego Macierewicza, bliskiego współpracownika Jarosława Kaczyńskiego, brata tragicznie zmarłego prezydenta. Wciąż jednak zakończone nie zostały prace specjalnej podkomisji, na czele której stoi ważny polityk PiS. Według „Sieci” wcale się na to prędko nie zanosi.
W licznych wypowiedziach publicznych Antoni Macierewicz twierdził, że finalnego dokumentu nie da się sporządzić, bo zagraniczni eksperci z powodu epidemii nie mogą się zjawić w Polsce i złożyć podpisów pod dokumentem. Tylko że nie ma czego podpisywać. Nie tylko dlatego, że część analiz nie jest skończona (m.in. te prowadzone w USA przez instytut NIAR), lecz także z powodu braku zgody w podkomisji co do niektórych okoliczności katastrofy. Gdyby miała ona kończyć prace dziś, mielibyśmy dwa albo trzy sprzeczne z sobą raporty - czytamy w artykule.
(mik)